A kto pieniążki ma, ten jedzie do Wieliczkiz piosenką wyruszyliśmy w trasę której celem była kopalnia soli. Podział na grupy dokonany jeszcze w autokarze zdecydowanie ułatwił nam podejście do przewodników. Zamieszanie podczas rozdawania słuchawek i uruchamiania odbiorników trochę trwało, bo przecież tylko nieliczni zetknęli się wcześniej z urządzeniem nagłaśniającym. Instrukcja obsługi, ustawienie częstotliwości 146 i problem słyszalności przewodnika rozwiązany (zapewne tylko dla Polaków, bo na pewno nie dla 3 Włochów, którzy z nami przyjechali). O dziwo nikt nie narzekał na ilość schodów które sprowadziły nas na I poziom zwiedzania (57m), czyli do szybu Daniłowicza. Długość trasy podziemnych chodników też nie była bagatelna, bo ok 3 godz. spaceru. Mało tego – wytrwale podążaliśmy do muzeum kopalni, oddalonego o 1,5 km od trasy zwiedzania. Z zainteresowaniem oglądaliśmy wykute komory z potężnymi drewnianymi konstrukcjami, kaplice (w tym św. Kingi), podziemne jeziora czy inne wyrobiska, a ponadto rzeźby solne i liczne urządzenia jakimi posługiwali się górnicy. Trudno uwierzyć, że wszystko to za sprawą morze macedońskiego i wypiętrzenia Karpat , skutkiem czego powstała dwudzielność złoża soli. Ciepły głos naszego przewodnika przybliżał nam historię kopalni, a aranżacje filmowe uzmysławiały jak niebezpieczna jest to praca. Dodatkową atrakcję stanowiły świetlne spektakle.

Teraz to każdy z wycieczkowiczów wie, że dzięki księżnej Kindze (panującej u boku Księcia krakowsko- sandomierskiego Bolesława Wstydliwego) w Wieliczce powstała kopalnia, bo tutaj jej pierścień (zgubiony na Węgrzech) został w bryle soli znaleziony.

Wpatrzeni w bałwana solnego, (ważącego ponad 1000 kg) nie bardzo chce się wierzyć, że można było za niego kupić całą wioskę. Takie to były czasy.

Przejazd do Niepołomic też według planu. Piękny renesansowy zamek z dziedzińcem i arkadami, w którym niegdyś bawili się królowie i książęta dynastii Piastów i Jagiellonów, nie rozczarował nas. Eksponaty łowieckie ze zbiorów Włodzimierza Puchalskiego i galerie malarstwa były końcowym akcentem zwiedzania. Po herbatce w restauracji i małej przekąsce typu „co nieco” przyszedł czas na powrotną drogę.

K. Wierzganowska